Trzymam go za rękę oraz prowadzę do lasu. Nudzę się jego obecnością, jednak nie zamierzam sobie odpuścić zwykłego spacerku z nim. Choć pewnie nie będzie to łatwe, gdyż zdaje się być niechętny. Na początku starał się wyrwać z mojego uścisku, po tym jak spostrzegł, że nie ma to większego sensu, wlókł się za mną. Uparte z niego stworzenie. Wychodzimy z budynku, zmierzamy w stronę lasu. Uparcie patrzę się przed siebie, mój wzrok nawet nie zmierza w jego stronę. Nie wiem czemu, po prostu nie jestem w stanie.. Panuje między nami niezręczna cicha, żadne z nas nie chce jej przerywać. Wzdycham ciężko, postanawiam ją przerwać dopiero wtedy, gdy zostajemy otoczeni przez drzewa.
- Nie boisz się, że Cię skrzywdzę? – pytam go, puszczając jego dłoń i siadam pod drzewem
Viciu odpowiada mi ciszą, jakby zastanawiał się co odpowiedzieć. Siada gdzieś pół metra ode mnie, co uświadamia mnie, że niezbyt mi ufa. Nie będę już go tym męczyć, posiedzimy sobie w ciszy najwyżej. Spoglądam na bransoletkę, mam już ją od 400 lat i do dziś nie wiedziałam, że to chroni przed demonicznymi instynktami. Spoglądam na Viktora. Ciekawe, jak by to było, jakby tego nie naprawił. Wymordowałabym wszystkich tutaj? Jeżeli by tak było, ten już by dawno nie żył i nie poszłabym z nim na spacerek.
Wstaję leniwie, by kucnąć przed Viciem. Ten unosi brew, spina mięśnie jakby szykował się na atak. Patrzę mu dumnie w oczy, on odwzajemnia to ostrym i chłodnym wzrokiem. Uśmiecham się do niego przerażająco, czekając na jego wzdrygnięcie. Jednak on nie robi tego, co reszta śmiertelników na ten widok. Nadal jest niewzruszony, a mnie przyprawia to wręcz w osłupienie.
- C-co z Tobą nie t-tak, co? – drży mi głos, jakby krtań zaciskała się z przerażenia – J-jesteś robotem czy co? Gdzie Twoje uczucia?! – mówię już spokojniej.
- Nie interesuj się, dobra? – burczy jedynie to w moją stronę.
- No nie powiem, zaczyna się robić ciekawie.. – śmieję się cicho – Zaskocz mnie czymś jeszcze, śmiertelniku~
Uśmiecham się uroczo, wstaję podrywając go do góry.
- Nieważne już. Przejdźmy się. Mieliśmy iść na spacer, a nie na jakieś leniwe pogaduchy. – cmokam, udając lekko obrażoną.
Łapię go za rączkę ponownie, ruszamy dalej przed siebie. Zauważam, że jego chód jest mniej niechętny niż wcześniej. Może wreszcie przekonał się, że nic mu nie zrobię.. Chociaż mu bym się nie dziwiła, gdyby tak nie było. W końcu zaciągnęłam go do ciemnego pokoju, zaczęłam obmacywać, a potem zaczęłam pić jego krew.
Po dłuższej chwili zapuszczamy się coraz głębiej w las. Słychać tylko nasze kroki oraz ćwierkot ptaków. Dzięki cieniom, które tworzą korony drzew, gorąco nie jest takie dokuczliwe jak na dziedzińcu. Mimo to poci mi się ręka, pewnie to dlatego, że wiem jak gorąco jest na dworze. Wsłuchuję się w szelest liści poruszony przez porywczy wiatr.
- Hej, jesteś zły za to, co Ci zrobiłam? Nie panowałam nad tym, instynkty się odezwały. – zaczynam rozmowę.
- Jestem, rzuciłaś się na mnie jak Reksio na szynkę i zaczęłaś żłopać moją krew jak jakaś wariatka, wampirzyco.
- Nie jestem wampirzycą, deklu. Nie myl Sukkuba z wampirem, dobrze? Nie porównuj mnie do tych plugawych istot! – burczę z lekką agresją.
<Viciu? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz